Czas... Jedni powiedzą, że leczy rany. Ale to nie prawda, on po prostu powoduje, że uczymy się z nimi i bólem jaki wywołują normalnie żyć. Bynajmniej sprawiać takie pozory. Inni powiedzą, że leci szybko, czasem za szybko.Przed tym wszystkim co się stało powiedział bym tak samo. Lecz teraz... Teraz czas dla mnie wlecze się niemiłosiernie. Każdego ranka modlę się już o koniec dnia. Czasem nawet sen mi się dłuży. Sam właściwie nie wiem czego chcę i potrzebuję. Z jednej strony potrzebowałem kogoś, komu mógłbym się wypłakać, komu mógłbym powiedzieć wszystko. Z drugiej strony jednak chciałem być zupełnie sam. Ja i moje myśli. Ten przywilej jednak nie był mi dany. Byłem obserwowany 24h na dobę. Nic nie mogłem zrobić sam. Męczyło mnie to traktowanie mnie jak małe dziecko, które samo nie da sobie rady. Nie chciałem przecież wiele. Chociaż dwie godziny samotności. To było moje największe marzenie na tą chwilę. Chociaż nie, bardziej pragnąłem tego by móc cofnąć czas i przeprowadzić pewne sytuacje zupełnie inaczej. Co dzień, niezmiennie od ponad roku zastanawiałem się dlaczego jedni zdobyli szczęście raz i mają je cały czas, a inni muszą starać się o nie ciągle i choć nie wiadomo jak usilnie to robią, tracą je. I nie chodzi tu o szczęście typu kariera, pieniądze... Myślę o miłości. O tej jedynej osobie, która wprowadza uśmiech na Twoją twarz samą swoją obecnością. O osobie, której potrzeba dotknięcia jest tak silna, a zarazem naturalna jak oddychanie. Utrata takiej osoby z przyczyn innych niż naturalna śmierć, boli niewyobrażalnie. Ale to nie jest ból fizyczny. To cierpienie duchowe. Gorsze od wszystkiego. Wolałbym stracić wszystko. Być bezdomnym, mieszkać pod mostem, ale żyć u boku tej osoby, która samą swoją obecnością dawałaby mi schronienie. Dawałaby je mojemu sercu, mojej miłości. Właśnie miłość. Uczucie najwspanialsze, czyste i bezinteresowne. Cieszy tylko odwzajemnione. Samotne kończy wiele młodych egzystencji. Odrzucone sprawia ból i przesłania wszystko. Tam gdzie zaczyna się miłość, kończy się logiczne myślenie. Mózg i serce z reguły nie mają wiele wspólnego w postrzeganiu świata. Dlatego ludzie są różni. Jedni patrzą rozumem inni sercem. Co jest lepsze? Nie wiem. Prawdziwa miłość to ta, która jest pierwsza. Pierwsza i ostatnia. Taka do grobowej deski. Tylko czemu czasem ta grobowa deska pojawia się tak szybko? Dlaczego to ja musiałem stracić sens mojego istnienia?Czy ja Zayn Malik zrobiłem komuś coś naprawdę, że zostałem tak dotkliwie ukarany? Od tamtego dnia nie wierzyłem już ani w miłość, ani w szczęście. Właściwie w nic nie wierzyłem. Po prostu żyłem, czekając z utęsknieniem na śmierć. Straciłem najważniejszą osobę mojego nędznego życia.
' Ciepłe wiosenne popołudnie. Lubiłem tę porę roku. Wszystko budziło się do życia. Dookoła pary zakochanych okazujące sobie czułości. Siedziałem w małej kawiarence, popijając mrożoną herbatę. Mieliśmy się spotkać. Czekałem na panią mojego serca. Spóźniała się już 15 minut. Byłem zdziwiony bo nigdy jej się to nie zdarzało. Zawsze była dokładna i punktualna. Perfekcjonistka. Zamówiłem już kolejną porcję napoju. Minuty uciekały, a jej jak nie było, tak nie było. Zdenerwowany spojrzałem na ekran telefonu 17.35. 35 minut po czasie. Żadnej wiadomości, żadnego telefonu. Wysłałem do niej kilka esemesów, ale na żadnego nie dostałem odpowiedzi. Dzwoniłem, ale nie odbierała. Czułem, że coś się stało, że coś jest nie tak... '
Jak zwykle to cholerne przeczucie się sprawdziło!
' ... Wróciłem do domu zmartwiony i pełen obaw. Jeszcze nigdy nie zdarzyła się taka sytuacja... '
Jeszcze wtedy nie wiedziałem jak trafne były moje obawy. Jak bardzo chciałem się mylić. Jak bardzo chciałem cofnąć wskazówki tykającego zegara i umówić spotkanie godzinę wcześniej. Godzina, tyle dzieliło mnie od tego by żyć długo i szczęśliwie u jej boku. Godzina, to sprawiło, że nie ma jej już obok, choć wiem, że się o mnie teraz troszczy.
' ... Siedziałem w domu jak na szpilkach. Ona ciągle się nie odzywała. Nie wiedziałem co ze sobą zrobić. Z nikim nie rozmawiałem. Chciałem wiedzieć tylko co się z nią dzieje. Chciałem dowiedzieć się co spowodowało, że nie przyszła. Nie potrafiłem przestać myśleć o tym co mogło się stać. Czekałem jak na zbawianie na jakąś informację. W końcu usłyszałem zbawienny dźwięk. Otworzyłem wiadomość od jej matki. Przeczytałem ją raz, ale nie uwierzyłem. Przeczytałem drugi raz, znacznie wolniej, analizując każde słowo wystukane klawiaturą telefonu przez rodzicielkę mojej miłości. Ale ja wciąż nie mogłem uwierzyć. Nie docierał do mnie zawarty w wiadomości przekaz. Udałem się do miejsca wskazanego przez moją niedoszłą teściową. Zobaczyłem ją tam. Wyglądała tak spokojnie. Jej długie kasztanowe loki okalały delikatną i bladą twarz. Jej zawsze malinowe, pełne wargi stały się sine. Powieki przymknięte jakby tylko spała. Wszystko było by w porządku gdybym nie znajdował się w kostnicy. Ona umarła, zostawiła mnie. Szła na spotkanie ze mną. Weszła na ulicę i nie zauważyła jadącego TIRa. Facet próbował hamować, ale na wiele to się nie zdało. Zginęła na miejscu. Kiedy dotarły do mnie słowa lekarza straciłem kontrolę nad własnym ciałem. Opadłem bezwładnie na kolana, a moje serce pękło na miliny kawałeczków, które wciąż kochały. Płakałem bardzo długo. Nie wiem skąd, nagle koło mnie zjawili się chłopcy i zabrali mnie do domu.'
Od tamtego dnia wiele się zmieniło. Zmieniło się moje postrzeganie świata. Zacząłem udawać, że żyję i że jest dobrze. Lecz tak naprawdę moja dusza umarła wraz z jej ostatnim oddechem, ostatnim uderzeniem jej serca. Moje ciało sprawiało wrażenie żywego, dbającego o siebie chłopaka. Naprawdę to były tylko pozory. Prawdą było, że nie dawałem już sobie rady sam ze sobą. Prawdą było, że od tamtego dnia nie napisałem ani jednej piosenki...
' Dzień jej pogrzebu to był najgorszy dzień mojego życia. Jej zimne ciało położone w dębowej trumnie. Ubrana była w swoją ulubioną sukienkę z czerwonego jedwabiu. Dostała ją ode mnie na naszą rocznice. Gdybym wiedział, że to będzie ostatnia sukienka w jakiej ją zobaczę... Kiedy zamknęli trumnę nie mogłem już wytrzymać. Rozpłakałem się jak dziecko, dobrze że moi przyjaciele byli przy mnie. Podczas zakopywania jej ciała nie panowałem nad sobą. Krzyczałem żeby przestali, że ona tylko śpi i zaraz się obudzi. Prosiłem żeby mi ją oddali, żeby mi tego nie robili. Klęczałem na trawie i przez łzy obserwowałem jak co raz większe ilości ziemi pokrywały trumnę mojej ukochanej. Nie potrafiłem się podnieść, nawet jeśli chciałem. Czułem, że tak jestem bliżej niej. Kiedy wszyscy już poszli, ja nadal klęczałem w tym samym miejscu. Dławiąc się własnymi łzami mówiłem jak bardzo ją kocham, jak tęsknie i że chcę żeby wróciła. Przepraszałem, że przeze mnie spotkało ją coś tak strasznego, przepraszałem że mnie przy niej nie było. Krzyczałem, że to ja powinienem tam leżeć, bo ona na to nie zasłużyła...'
Gdyby nie Liam i jego wsparcie tamtego dnia, pewnie wciąż bym tam siedział. I już był z nią w niebie. Ale on mi pomógł. Po prostu przytulił mnie i płakał razem ze mną. Wtedy poczułem, że dla kogoś jestem jeszcze ważny, że muszę żyć bo mam Ich. Moich przyjaciół i oni mi pomogą. Li próbował mnie zrozumieć, dlatego nic nie mówił. Nie używał formułek 'wszystko będzie dobrze', 'ułoży się', 'znajdziesz inną'. On tylko... właściwie, aż był. To jednak nie wymazało z mojej pamięci, ani z mojego serca tej dziewczyny. Niall mówił że, to dobrze. Że powinienem pamiętać te dobre chwile i cieszyć się nimi. Powtarzał: 'ona chciałaby żebyś znalazł szczęście'. Wiedziałem to, ale jakoś nie potrafiłem się bez niej cieszyć. Przez pierwsze dwa miesiące każdą noc przepłakiwałem. Nie jadłem, ani nie piłem prawie nic. Tylko paliłem co odbijało się na moim zdrowiu. Nawet śpiewać nie chciałem. Kolejne miesiące przynosiły coś w rodzaju częściowego ukojenia. Zacząłem w miarę normalnie funkcjonować. Śpiewałem, koncertowaliśmy, zacząłem się nawet szczerze uśmiechać, czasem... Nie zawsze chodziłem z wymuszonym uśmieszkiem przyklejonym do twarzy tylko po to, żeby cały świat myślał, że jest dobrze. Powoli zaczynałem żyć. Lecz kiedy wracaliśmy do domu, znów zamykałem się w moim własnym świecie. Oglądałem nasze wspólne zdjęcia i popłakiwałem. Wspomnienia z jednej strony były czymś co cieszyło, lecz kiedy rzeczywistość dobitnie dawała do zrozumienia, że więcej takich nie będzie, znów pojawiał się smutek. 23 dnia każdego miesiąca chodziłem na cmentarz. Zanosiłem jej bukiet herbacianych róż. Uwielbiała je. Starałem się nie płakać na samą myśl o niej. Ale nie zawsze się udawało. Były takie dni kiedy zwyczajnie potrzebowałem tego by się rozryczeć, tak na dobre. Dawało mi to swoiste oczyszczenie, gdy w mojej głowie nagromadziło się zbyt dużo myśli. Potem mogłem zwyczajnie wstać i żyć dalej. Mierzyć się z problemami codzienności jak każdy. Nie mogę powiedzieć, że bolało mniej każdego dnia. Z czasem po prostu ból stawał się co raz mniej zauważalny. Moje uczucie, które do niej żywiłem nie malało, ale pozwalało mi zacząć funkcjonować. Wiedziałem, że ona ze mną jest. Obserwuje mnie i na pewno nie pozwoli mi dokonać złego wyboru... Ostatnio w moim życiu coś się zmieniło.
'23 kwietnia, minął już rok. Jak w każdą rocznice poszedłem do kwiaciarni i kupiłem bukiet herbacianych róż. Był inny niż poprzednie, składał się z 365 róż symbolizujących każdy mój dzień bez jej obecności. Potem udałem się na cmentarz. Kucnąłem przy marmurowym pomniku i włożyłem kwiaty do wody. Posiedziałem tam chwilę, przeprowadzając w głowie konwersacje z nią. Wychodząc z cmentarza wpadłem na płaczącą dziewczynę. Blondynka, włosy miała długie i lekko falowane. Zapłakane i smutne oczy w kolorze letniego, bezchmurnego nieba. Stało się coś czego dawno nie doświadczyłem. Moje serce zabiło szybciej. Przeprosiłem Blondynkę i zapytałem dlaczego płacze. Dziewczyna nie wiedząc kim jestem, nie znając mnie opowiedziała mi o tym jak została porzucona przez chłopaka, którego kochała. Powiedziała, że ona się nią bawił. Nie wiem nawet dlaczego miałem ochotę go znaleźć i osobiście zabić. Zaczęliśmy rozmawiać. Opowiedziałem jej o wszystkim co wydarzyło się w moim życiu przez ostatni rok, nie wiedząc nawet jak ma na imię. Przy niej czas znów zaczął biec. Spędziliśmy razem cały dzień. Śmiałem się razem z nią jak z nikim od roku. Wieczorem odprowadziłem ją do domu. Mieszkała niedaleko nas. Wymieniliśmy się numerami telefonów. Zapytałem w końcu jak ma na imię. Ona uśmiechnęła się tylko i powiedziała '[t.i.]'. Gdy zniknęła za drzwiami skierowałem się do domu. Wszedłem uśmiechnięty do salonu. Usiadłem między Louisem, a Harrym. Wszyscy patrzyli na mnie jakbym miał coś na twarzy. Ja na to uśmiechnąłem się jeszcze szerzej i powiedziałem tylko 'chyba się zakochałem'...'
Od tamtego dnia dużo się zmieniło. Każdą wolną chwilę spędzam z [t.i]. Wiem, że z naszym spotkaniem 23 kwietnia wiele wspólnego ma moja nieżyjąca miłość. Znów kochałem, a co najważniejsze, byłem kochany. Już od dwóch tygodni ja i [t.i] jesteśmy razem. Ta dziewczyna od pierwszej chwili zawróciła mi w głowie. Kiedy zobaczyłem ją smutną i zapłakaną przysiągłem sobie, że nigdy więcej nie dopuszczę do tego, aby ona płakała. Oczywiście nie zapominałem o tym co się stało, ale teraz patrzę na to inaczej. Nie jestem sam. Mimo to, że jeszcze nie znam odpowiedzi na wiele pytań, jestem szczęśliwy. Siedziałem z [t.i] na ławce. Dziewczyna przytulała się do mnie, a ja ją obejmowałem. Spojrzałem w niebo, uśmiechnąłem się i szepnąłem ciche 'dziękuję', a w odpowiedzi delikatny, wiosenny wiatr musnął moją twarz.
___________________________________________________________________
Witam z kolejnym imaginem. :D
Jak się podoba?
Mam ostatnio jakąś blokadę twórczą jeśli chodzi o imaginy. xd
Dużo piszę na Suicide Diarie i tam też Was zapraszam na rozdział 1. :)
Enjoy. xx
Maaluutkaax33